#1 2010-09-15 23:06:06

 Blach

Straszny Giftgremlin

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 169
Punktów :   

twrczość dziecka - mową serca

Napisałem tą historyjkę kilka lat temu. Wymyślanie, pisanie, a następnie dopracowywanie jej sprawiło mi sporą przyjemność. Mam nadzieję, że czytanie jej, odnalezienie się w początkowo pogmatwanej fabule oraz narracji i Wam sprawi przyjemność.
Opowiadania użyłem do dostania konta wspomnianym wcześniej Allseronie.

„Kamień śpi”

Wyrwał mnie z … zamyślenia brzęk tłuczonego szkła.
- Co Ty sobie myślałeś sprowadzając mnie tu dzisiaj? – powiedział wyraźnie śpiewny poirytowany kobiecy głos. – mogą nas przyłapać, ostatnio za często się wymykamy!
Co jest? Kogo słyszę? AAA!! NIC NIE WIDZĘ!!
-Co zrobiłaś głupia dziewko, czy ty wiesz ile kosztowała ta flasza elfickiego wina?!
Tylko spokojnie, pomyślmy.. Musi mnie wiązać jakieś zaklęcie unieruchomienia- mówić, ani palcem drgnąć nie mogę.
- Nic mnie nie obchodzi jakieś głupie wino?! Dziś brat dostaje rycerskie ostrogi! To jego najważniejszy dzień, a ja wymknęłam się z zamku, bo mówiłeś, że to bardzo pilne. A tak to mówiłeś matce, że przybiegła do moich komnat zziajana tak, że dwa pacierze słowa składnie wymówić nie mogła.
Dziwne. Czuć wokół mogę, ale wszystko jest jakoś nie tak i te ich gorące myśli niech już mi tu nie krzyczą.
- Elżbieto, twoja matka nam sprzyja, będzie mówiła, że źle się poczułaś..
Spokój już!! No spokój wam mówię.    ..spokój..
- Nie uciszaj mnie!
O!  interakcyja, dobrze sięgnę głębiej.. młoda baronówno.. O, tli się w tobie słabowita iskierka magii.. i czemuż ty taka wzburzona? Hę? O, niepewna jego? O, raczej niepewna siebie, hmm. Daj sobie czas. A jemu, ech wejrzę też w niego..
- Wiesz, myślę, że powinniśmy rzeczywiście już wracać – powiedział wyraźnie już spokojnie po chwili przerwy- nie powinienem też na Ciebie tak naciskać.
Tak wracajcie już. ..wracajcie.. a ty moja panno przyjdziesz do mnie jeszcze później.     ..przyjdziesz..
- Tak. Wracajmy. – Głosy zaczęły się oddalać – wiesz, miałam wrażenie, ze ktoś tam z nami był.
- No, co ty, tylko my znamy to przejście.. – już tylko szept dotarł z oddali.
Taak, niewątpliwie, tylko wy.


To była wyprawa pełna trudów. Obfitująca w nieprzewidziane wypadki, które przeżyłem tylko dzięki mojej miłości do magii. Mocno zmęczony dojeżdżałem do domu, kiedy nagle:
- Edwinie von Morgstagu! Stój!
-szybka lustracja otoczenia dała jednoznaczny efekt: okrążyli mnie.
- Za zdradę miłościwie nam panującego, paranie się magią przeklętą, w tym sprowadzanie z piekła czartów i plugastwa wszelakiego, skazujemy Cię na śmierć bez sądu, bez litości, bez prawa głosu ni obrony!
- Czyżby sąd przeciw koronie, nocą przez bandytów był robiony? Czemu wszyscy w szatach papistów jesteście? A skoro sąd za magiję czarną, to czemuż wśród was magów nie widzę.
-rzekłem byle by na czasie jeszcze chwilkę zyskać, żeby wyzwalacz zdążył zadziałać
- Przecie mówię, że my tu po wyrok przyszli, a nie sąd czynić- powiedział łysy w bogatszej szacie.
Spojrzałem na niego z całą pogardą i lekceważeniem, na jakie było mnie stać czekając na charakterystyczny wizg wyzwalacza: spowolnienie czasu, sfera odbicia, kamienna skóra, przyśpieszenie, nowa ognia- dobre i tyle – zdążyłem pomyśleć zanim noc rozjaśniała się nagle blaskiem. Zobaczyłem twarze papistów wykrzywione w świetle zbliżającej się fali ognia. Najbliżsi padli, co sprytniejsi rzucili się za drzewa szukając osłony. Słodkie skwierczenie ciał zlało się z wrzaskiem rannych i szczękiem uwalnianych cięciw. Nie czekałem na to czy strzały dojdą celu - byłem już w biegu. Po krótkiej chwili do wieży dzieliło mnie już tylko około 50 metrów, wtedy strzała przemknęła tuż obok mojego ramienia zamiast się odbić. Magia tez ma swoje ograniczenia.
Strefa przestała działać – źle.


Wspomnienie, a może sen skończył się. Wciąż nic nie widzę i nie mogę się ruszyć, jednak niepokój tym spowodowany odszedł, ponieważ wiem już, dlaczego tak jest – zostałem spetryfikowany. Skąd zrodziła się ta pewność do końca nie wiem – niejasne przeczucie i trochę logiki. Pomogło mi w tym wejrzenie w tego napalonego młodzika Kurta i jego niedoszłą kochankę. On bardzo chce ją posiąść, a ponieważ ona go nie chce, to musiał użyć wywaru z dodatkiem mandragory – pospolitego naparu miłości lub, jak kto woli namiętności, który przez ślepy traf losu rozlał się po mym kamiennym ciele. W pewien sposób jestem wdzięczny jej porywczości.
Drugim elementem układanki są wnioski płynące z mojego lekko niepokojącego stanu: niemożność ruchu i sensoryka ograniczona jedynie do możliwości delikatnego sondowania otoczenia. I w końcu trzecim elementem są wnioski płynące z miejsca, w którym się znajduję. Wciąż jestem w piwnicach mojej wieży, razem z kilkoma innymi „posągami”, które są mi w jakiś sposób znajome.


Muszę coś zrobić z łucznikami. Niech tylko dotrę do figury siedzącego konia w ogrodzie. Marmurowe badziewie od niedoszłej teściowej może w końcu się na coś przyda.
Świst jeszcze jednej strzały zakończył się przeszywającym bólem tuż poniżej ramienia. Skoczyłem za konia. Wśród papistów jednak jest jakiś mag, próbował mnie spowolnić. Pomimo bólu odbiłem słaby mentalny atak. Jednak lądując ukruszyłem strzałę, co zaowocowało eksplozją bólu i stratą kilku cennych sekund – naprawdę bolało. Przygotowałem kulę ognia, w tamtej chwili nie było mnie stać na nic więcej, uwolniłem ją na ślepo zza grzbietu konia. Szczęśliwie trafiłem. Owiał mnie swąd palonego ciała. Jednoczesna szybka ocena sytuacji owocuje nieciekawymi wnioskami – około dwóch tuzinów woja wciąż mnie ścigało. Na otwartej przestrzeni nie miałem szans. Przez chwilę żałowałem, że nie przyzwę nikogo do pomocy. Jeszcze jedna kula ognia puszczona bardziej na ślepo niż mierzona i szaleńczy bieg do drzwi wieży. Jeśli zdążę to będę miał jakąś szansę. Widzę więcej czerwonych plam niż otoczenia - źle. Zaczepiam stopą o jakąś gałąź i prawie padam. Szczęśliwie ratuje mnie to przed kolejną strzałą, tym razem wbitą w plecy. Wojowie niebezpiecznie zbliżyli się do mnie zbijając się w grupę – wymarzona sytuacja, ale nie mogę już rzucić kuli ognia, ani włóczni światła, inkantacje uleciały z mej pamięci. Ratuję się ścianą pyłu i strzelam gromem celując w ziemię przed łucznikami. Spróbujcie teraz wycelować wszawe gnojki. Tak chroniony dalej biegnę do drzwi - już tylko parę kroków.


Elżbieta przyszła w porze, gdy dobra kochanka wychodzi - tuż przed świtem. Trudno powiedzieć, co ją tu przywiodło, na pewno telepatyczny nakaz nie był aż tak silny, żeby wróciła tego samego dnia. Ale nie mam czasu na głębszą refleksję, z chwili na chwilę słabnę. Dzięki ponownemu sondowaniu jej umysłu dowiedziałem się, że minęło prawie sto lat od czasu mojej „przemiany”. Nigdy o mnie nie słyszała, a i gwoli ścisłości znajduję się w piwnicy pod RUINAMI mojej wieży, którędy obecnie biegnie tajne przejście do zamku Meinreintz. W tej komnacie dotrzymuje mi towarzystwa kilka posągów moich dłużników i wrogów. Poznaję je wszystkie, sam ich przemieniłem, wśród nich stoję i ja, o ironio. Poczyniłem dalsze nieciekawe wnioski: w tym stanie moja energia się nie regeneruje, a to znaczy, że po niegdysiejszej potyczce wciąż jestem słaby jak dziecko. Co gorsze, zaczynają mącić mi się myśli. Tracę siły. Wysłałem Elżbietę po kilka naparów miłosnych lub korzeń mandragory z silnym nakazem roztarcia ich na moim posągu. Mam nadzieję, że dobrze jej to przekazałem. Coś mi się przypomniało, coś ważnego.. Nic nie pamiętam.. Zapadam się z powrotem w ciemną otchłań. Kamień śpi.


Wbiegam do drzwi i zastawiam je skoblem, głupi nawyk, natychmiast sięgam po zasuwę i barykaduję. Zdążyłem jeszcze pchnąć na wejście komodę zanim rozległ się pierwszy łomot. Oczywiście będą wywarzać, ale mam teraz chwilę żeby się przygotować. Błyskawicznie sięgam po wisior z jadeitem i szybko czepię z niego moc. Delikatne runy wyryte na kamieniu zaczynają intensywnie świecić. Przestrzeń wokół przygasa. Uczucie wszechmocy jest niemal nie do zniesienia. Teraz mogę wszystko. Ładuję wyzwalacze bojowe, ale ich nie aktywuję. Laską wskazuje cel kinetycznego uderzenia: drzwi, a co tam wzmacniam czar dwukrotnie. W efekcie komoda idzie w drzazgi, drzwi odlatują w dal, koziołkując w powietrzu i razem z kawałkami muru masakrują najbliższych wojów. Myśli biegną błyskawicznie. Nie daję im wytchnąć i biję w grupę gromem raz i drugi. Potem poprawiam trzeci raz – trzeba kuć póki gorące, jak mawiają. Zaczynam się głośno śmiać, gdy patrzę na iskry skaczące po drgających osmolonych ciałach. Jest dobrze, w pełni panuję nad sytuacją. Następnych gości faszeruję strzałkami, dziesiątkami strzałek, przy czym celuję tak żeby ciała jak najdłużej nie upadły. Tą zabawę taneczną przerywa mi stercząca z piersi włócznia, która znacząco utrudnia mi oddychanie. W dziurze po drzwiach pojawia się łysy, który na początku wzywał mnie do poddania. Inkanuję kinetyczne uderzenie, ale niestety chybiam. Czar uderza w podłogę tuż przed nim. Wpadamy do piwnicy. Włócznia wyrywa mi wielką dziurę w piersi i wypada w towarzystwie kilku kawałków połamanych żeber. Płuca mi płoną. Krew tworzy rosnącą kałużę wokół moich nóg. Czas zwolnił. Obrazy zaczynają odchodzić.. Łysy podnosi włócznię.. Słyszę protest kruszonych kamieni... Wieża zaczyna się walić.. Podtrzymuję ją kinetycznie – siły magiczne uchodzą ze mnie nawet szybciej niż krew... Spetryfikuję łysego. Inkanuję czar, mój głos nienaturalnie dudni, inne dźwięki odchodzą... Wyzwalacz naładowany.. Ostatnia genialna myśl, powinno się udać, zmieniam cel czaru.. Słyszę tylko ten dudniący głos inkanujący nieznane mi już zaklęcie, mój głos.


Po powrocie z niebytu zobaczyłem ją ponownie. Miała w ręku jakiś gęsty wywar, który roztarła na moim kamiennym ciele, sądząc po kolorze stężony napój miłosny. U stóp leżał związany i najwyraźniej ogłuszony Kurt. Układ dość dziwny. Tym bardziej, że znajdujemy się w świeżo namalowanym kręgu rytuału Gis - ktoś tu chce mieć pewność dotrzymania danego słowa. W Elżbiecie zaszła jakaś ledwo widoczna zmiana – stała się bardziej stanowcza, wygląda na bardziej zdeterminowaną. Gdy próbowałem ją delikatnie sondować tylko się uśmiechnęła i odezwała się bez wątpienia kierując słowa do mnie:
-Witam z powrotem, Edwinie.
Nie ukrywam, że pomimo mojego opanowania sytuacja lekko mnie zdumiała.
- Wyczuwam twoje zdziwienie, ja też byłam zdziwiona, że jeszcze żyjesz.
Wcierany eliksir dodał mi sił i wyostrzył zmysły.
- Nie wiesz, co powiedzieć? Nie szkodzi, mam tu mandragorę – powiedziała, wyjmując korzeń z torby – zamierzam odczynić twój czar sprzed wieku. Oczywiście pod pewnymi warunkami: będziesz mnie nauczać sztuki. Odpowiedz dasz mi pod przymusem dotrzymania, nie będziesz mógł mnie świadomie skrzywdzić, ani zataić żadnego aspektu swojej wiedzy…
- Wystarczy!, wiem doskonale, czym jest Gis.
- Tylko żebyś nie miał złudzeń, wiem, że jesteś potężnym magiem i zdradzisz mi wszystkie tajemnice – jedna po drugiej, nie tając przede mną ani jednego sekretu. Więc? Co powiesz na taką wymianę: powrót do życia w zamian za naukę sztuki?
- Zdaje się, że byłbym głupcem odrzucając Twoją propozycję, pani. Jednak zanim się zgodzę wyjaw mi Pani czy to przypadek sprawił, że do mnie trafiłaś?
- Oczywiście, nie. Usłyszałam o tobie od mojego dziada – przekazał mi tajemnice niedługo przed śmiercią. Tylko mi, bo jedyna z rodziny mam talent magiczny. Opowiedział mi o walce z tobą w wyniku, której stałeś się tym posągiem. Nie ma co, przedni pomysł w obliczu poniesionych ran, a propos mam tu eliksir leczenia śmiertelnych ran, przyda nam się później- dodała z uśmiechem.
- Opowiedział, ci o tym, że była to zwykła zdradziecka bandycka zasadzka..
- Detal- machnęła ręką lekceważąco.- Ważne, że w jej efekcie dziad stał się panem na zamku, a nasza rodzina bardzo podniosła swój status. Wiedz jednak, że nie ma we mnie nic z jego zapalczywości czy nienawiści do Ciebie- powiedziała wpatrując się we mnie jakby oczekiwała jakiejś reakcji na mojej kamiennej twarzy.- Dobrze, dość pogaduszek, jaka jest Twoja odpowiedz?
- Oczywiście zgadzam się - odrzekłem po chwili ciszy.
- Świetnie, dokonało się. Zaskakujesz mnie trochę, jesteś bardziej opanowany niż moi mistrzowie w akademii.
- Spójrz na to tak, mam tylko jeden oczywisty wybór, prawda? Po za tym, wszystko doskonale przygotowałaś: Gis, dodanie mi siły stężonym eliksirem, mandragora.. Musze odsunąć na trochę dumę, bo w tej sytuacji górujesz nade mną.
- Prawda, a teraz przygotuj się, bo będzie bolało. – powiedziała to jednocześnie ogniskując energię na korzeniu. – podtrzymam cię kinetycznie bezpośrednio po przemianie.
Ciało zaczęło przemieniać się od środka z delikatnym trzaskiem pękającego kamienia. Razem  z ciałem powrócił w jednej chwili ból eksplozją w niegdysiejszych ranach. Ból w płucach palił i doprowadzał do szaleństwa. Dalej rzeczy potoczyły się równocześnie. Zadziałał długo wstrzymywany wyzwalacz. Z mojego lewitującego ciała wystrzeliły dwie blado niebieskie macki wbijając się głęboko w ciała Elżbiety i Kurta. Ból ustał momentalnie. Wrócił wzrok i słuch, akurat w porę żebym mógł zobaczyć zdziwienie i usłyszeć krzyk bólu wydarty z gardeł obydwojga. Szeroko płynące życie w najczystszej formie odbudowywało moje zniszczone ciało. Widziałem własne tkanki łączące się ze sobą, zrastające się ścięgna, rosnące w oczach kości. Po chwili stałem o własnych siłach, znowu wolny. Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu patrząc na konającą dwójkę: niewinnego głupca i niedoszłą maginię.
- Lekcję numer jeden Elżbieto oblałaś. – po raz pierwszy od 100 lat powiedziałem coś na głos.


- Długo będę pamiętał pierwszy głęboko zaczerpnięty haust piwnicznego powietrza, wydał mi się najwspanialszy na świecie.- powiedziałem do dawno niewidzianego chowańca. Bo tak właśnie myślałem obserwując z pobliskiego wzgórza rój spadających meteorytów na nocnym niebie. Kule ognia precyzyjnie spadały na zamek Meinherz niszcząc go kawałek po kawałku. Rzadko można patrzeć jak kamień się pali. Chłopi z zabudowań wokół zamku uciekli i gromadzili się na tym samym wzgórzu. Nic do nich nie miałem. Sądząc jednak po jękach bab wznoszących się ku niebu po każdym meteorze, który z tegoż spadł, nie obserwowali zjawiska z takim zainteresowaniem jak ja. Zachowali jednak należyty szacunek i niewołani nie podchodzili.
-Elżbietę zatrzymałem przy życiu. No ku ścisłości spetryfikowałem ją w stanie pomiędzy życiem, a śmiercią. Stoi teraz w skarbcu głęboko pod lochami. Jestem przekonany, że nic jej nie będzie.- Co chwilę kolejna kula rozgarniała płomienie. Wstałem, bo znudziło mnie już to widowisko i otrzepując szatę powiedziałem:
- Ale powiedz, czyż nie jestem litościwy?


Omega = ewentualność smutkiem naznaczona.

Ja, fan-lobbysta

Offline

 

#2 2010-09-16 10:09:52

 Valdgir

Zabójca Glompfów http://ifotos.pl/img/glompfy_apswaq.png

2289412
Skąd: Karaz-a-Karak
Zarejestrowany: 2010-08-30
Posty: 326
Punktów :   

Re: twrczość dziecka - mową serca

Aaaaa, no teraz to pamiętam  fajne, fajne, pewnie mam to jeszcze gdzieś u siebie w czeluściach skrzynki pocztowej

EDIT


a ponieważ Śliwken podniósł temat filmików a ja złapałem fazę (jak to ja nie zrobię ) to pozwalam sobie zilustrować Twoje zacne opowiadanie



z krasnoludzkim okrzykiem "PZDR" kończąc


Lepiej mieć i nie potrzebować, niż nie mieć i nie potrzebować...

http://ifotos.pl/img/sygnaturk_hpspaaq.png

Offline

 

#3 2010-09-17 08:54:43

 Blach

Straszny Giftgremlin

Zarejestrowany: 2010-08-31
Posty: 169
Punktów :   

Re: twrczość dziecka - mową serca

niezłe i całkiem pasuje


Omega = ewentualność smutkiem naznaczona.

Ja, fan-lobbysta

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.forumrs.pun.pl www.hitplaneta.pun.pl www.tibia-rl.pun.pl www.paganlodz.pun.pl www.angelsclan.pun.pl